Grupa osób ubiegających się o azyl rozbija namioty na Sandwith Street w Dublinie, tuż za rogiem urzędu imigracyjnego. Ten obóz protestacyjny jest reakcją na decyzję rządu Irlandii o odmowie zakwaterowania 1400 wnioskodawców azylowych. Mieszkańcy obozu – Sami, Hasiballah i Simon – oprowadzają twórców filmu po swojej małej wiosce, którą nazywają domem: tu jedzą, malują transparenty, w doniczce rosną kwiaty. Ten spokojny obraz zostaje wkrótce zakłócony przez przybycie irlandzkiego aktywisty antyimigracyjnego Philipa Dwyera, który za pomocą transmisji na żywo w mediach społecznościowych nawołuje do przepędzenia mieszkańców namiotów. Na pomoc osobom w drodze przybywa grupa aktywistów. Atmosfera robi się coraz bardziej napięta. Przepychanki i słowna agresja zamieniają się w przemoc a sytuacja całkowicie wymyka się spod kontroli.
6 metrów szerokości, 9 metrów długości, betonowej ściany, mała szpara w drzwiach, przez którą od czasu do czasu zaglądają strażnicy. To dla ludzi latami przetrzymywanych z naruszeniem przepisów w izolatkach cały realny świat. Uwięzieni w tym koszmarze muszą przejść przez cykl rozpaczy, gniewu, odrętwienia a w końcu akceptacji swojej sytuacji. Pozbawieni kontaktu z innymi ludźmi, zaczynają przenosić się do świata wyobraźni. Tam wszystko jest możliwe. O czym marzą na jawie, leżąc na twardym więziennym łóżku? Za pomocą ręcznie rysowanej animacji film opowiada ich niezwykłe historie, ukazując niezłomną siłę ludzkiej wyobraźni oraz brutalność systemu, który pozwala na tak złe traktowanie więźniów.
Noc, niebezpieczna okolica w regionie wokół jeziora Kiwu w Demokratycznej Republice Konga. Trwają gorączkowe poszukiwania kobiety, która została porwana i zgwałcona. Jak setki przed nią, trafi do kliniki Panzi. Tam opieką zostają otoczone kobiety i dziewczynki, którym udało się przeżyć brutalne gwałty, stanowiące część mechanizmu walki o władzę w jednym z najniebezpieczniej miejsc na świecie.
Co musi się stać, żeby położyć kres tej spirali przemocy? Jak podnieść się po tak potężnej traumie? Porażające i niezwykle ważne świadectwa bohaterek zostają przedstawione w filmie w pełen empatii sposób i towarzyszą im subtelne, wspaniale zrealizowane zdjęcia.
Pocisk opuszcza z ogromną prędkością pistolet i dociera do ciała człowieka, rozrywając je z brutalną dokładnością. Twórcy filmu przyglądają się temu ułamkowi sekundy, rozkładając na czynniki pierwsze trajektorię lotu kuli, którą uchwycił miejski monitoring. Po jednej stronie są oni – francuscy policjanci, którzy zaczynają strzelać bez jasno uzasadnionej przyczyny. Z drugiej strony chłopak, na którego życiu ta jedna kula odcisnęła nieodwracalne piętno.
Gdzie jest granica, której państwo nie może przekraczać wobec swoich obywateli? Sprawą tego postrzału żyła cała Francja, kiedy wypłynęły użyte w filmie zapisy rozmów telefonicznych policjantów, którzy starali się zamieść całą sprawę pod dywan.
Trwanie w okrutnym zawieszeniu i niepewności jest nieodłączną częścią życia wielu rodzin w krajach, skąd młodzi ludzie w poszukiwaniu lepszego życia uciekają do Europy. Pochodzący z Algierii Sifou oraz Mahrez nie wiedzą, co stało się z ich starszymi braćmi. Jednego dnia jeszcze byli razem, drugiego kontakt się zerwał.
Czy stali się kolejnymi ofiarami bezdusznych przemytników, którzy w przeciekających, starych łodziach wysyłają ludzi na pełne morze, gdzie najpewniej czeka ich śmierć? Jakie to uczucie nie wiedzieć, co stało się z ludźmi, którzy byli dla nas całym światem? Pozbawione elementarnej przyzwoitości etykiety stosowane przez polityków odzierają ludzi w drodze z imion, nazywając ich po prostu „nielegalnymi imigrantami”. Ci ludzie mają jednak imiona, swoje często dramatyczne historie oraz rodziny, o czym film w bolesny, dosadny i równocześnie poetycki sposób przypomina.
Nemo to imię kapitana z „20 000 mil podmorskiej żeglugi” Juliusza Verne’a. Na wybrzeżu Chittagong w Bangladeszu statek towarowy nazwany tym samym imieniem, NEMO 1, spoczywa na plaży wśród setek innych wraków. Jego podróż dobiegła już końca. Tutaj stalowe giganty są poddawane powolnemu recyklingowi przez słabo opłacanych pracowników. W tym miejscu, jak w soczewce, odbijają się ludzkie marzenia o wielkości i gorzka prawda o tym, jaki jest koszt wygody Zachodu. Z jednej strony cierpi na niej natura, zanieczyszczana przez tysiące ton złomu składowanego na plaży. Z drugiej strony mieszkańcy Bangladeszu i innych krajów regionu, którzy z powodu braku odpowiednich zabezpieczeń i złych warunków pracy tracą zdrowie i życie na cmentarzysku statków.